Recenzja NIE ZAWIERA spoilerów dotyczących NOWEJ CZĘŚCI serii.
Odkąd wyrosłem z mitu o Świętym Mikołaju, grudzień zaczął kojarzyć mi się z pierwszym mocniejszym przymrozkiem i ludźmi, w których budzą się prymitywne instynkty związane z przedświąteczną gorączką. Na szczęście trzy lata temu sytuacja się zmieniła – w ostatnim miesiącu roku pędzę do kina pośród tłumów zombie, by przeżyć kolejną galaktyczną przygodę. I, gnieżdżąc się już w fotelu, oczekuję na ciąg napisów rozpoczynających się od słów „Dawno temu, w odległej galaktyce…”. Obym się tylko za bardzo nie zawiódł…
Gdy po raz pierwszy obejrzałem Przebudzenie Mocy, obudził się we mnie ten mały koleżka, który niemal dwadzieścia lat temu, siedząc przed telewizorem i oglądając kasety wideo, z całego serca kibicował Hanowi Solo. Moje drugie podejście, bardziej na trzeźwo, ostudziło ogólny zapał i przestałem traktować disneyowską sagę na poważnie (wiem, wiem – SF i powaga). Pewne schematy oraz infantylność niektórych rozwiązań (choćby tego z udziałem Rey i Solo na pokładzie Sokoła Millennium lub co gorsza – gdy Rey odkrywa w sobie Moc) sprowadziły mnie na ziemię. Owszem, może i klasyczna trylogia nie odstaje od reszty pod względem liczby irytujących sytuacji, ale czuje się w niej prawdziwą magię. A jak jest z Last Jedi? Momentami płynąłem po morzu nostalgii dzięki nawiązaniom do pierwotnego cyklu i „gościnnemu” występowi jednej z najbardziej kultowych postaci, by po chwili twardo wylądować na ziemi w wyniku pojawienia się kuriozalnych i niezwykle idiotycznych scenek. Urzekły mnie wątki batalistyczne gwiezdnej floty oraz brawurowa walka na miecze z udziałem Rey i Kylo Rena. A jak prezentuje się fabuła filmu? Z ręką na sercu – naprawdę mogło być lepiej. W sumie dużo jest gry na emocjach widza (lubię to!) i tyle tylko zdradzę. Po co psuć zabawę?
Czy Ostatni Jedi jest bardziej udany od Przebudzenia Mocy? Osobiście uważam, że pod wieloma względami tak. Zacznijmy od kwestii technicznej. Będąc na seansie 3D wreszcie doznaje się tego, czym 3D być powinno. Wyrazistość i prawidłowe kadrowanie wywarły na mnie spore wrażenie i w końcu czułem się uczestnikiem całego spektaklu. Postać Kylo Rena ( na której po pierwszej części nowej serii nie pozostawiono suchej nitki) nie tylko przestaje irytować, ale w pewnym stopniu intryguje. Dobrą decyzją twórców było też obsadzenie Benicio Del Toro. Grany przez niego Haker nie jest w żadnym stopniu sztampowy, a wszystkie sceny z jego udziałem to prawdziwa uczta dla oczu i uszu. To samo można powiedzieć o debiutującej w gwiezdnej sadze Laurze Dern, wzorowo wcielającej się w oddaną wiceadmirał Holdo. Nie warto też zapominać o Carrie Fisher, która – będąc już na ostatniej prostej swego życia w trakcie kręcenia zdjęć do filmu – w niczym nie ustępuje opisywanym wyżej aktorom. A Mark Hamill? Jego celowo zostawiłem na koniec. Klasa sama w sobie. To głównie dzięki jego kreacji Ostatniego Jedi ogląda się z bananem na twarzy i nostalgią w sercu. I to by było na tyle…
Podsumowując, jeśli traktujecie nową sagę disneyowskich Gwiezdnych wojen z lekkim przymrużeniem oka, nie będziecie zawiedzeni. Film stanowi ciekawą rozrywkę, ale nic poza tym. Efekty specjalne, scenografia i muzyka pozostają, jak to miało miejsce w poprzednich częściach, na wysokim poziomie. W końcu taka firma jak John Williams do czegoś zobowiązuje. Niestety trzeba też wspomnieć o minusach, a one w szczególności wpływają na ogólną ocenę. Na pewno mnie, jako fana klasycznej serii, boli niewykorzystany w pełni potencjał nowej części oraz za duży chaos fabularny. Powtarzalność schematów nie omija Ostatniego Jedi, podobnie jak brak wiarygodności niektórych rozwiązań. Mamy tu trochę „kopiuj-wklej” z poprzednich części. Jest parę scen, których… po prostu nie powinno być. Sami zresztą zobaczycie. Oczywiste jest też to, że pewne cechy charakterystyczne dla Star Wars są zaszczepione w tej serii, ale przecież przy nieco większym wysiłku można je urozmaicić. Co mnie jeszcze zirytowało? Przesyt słodziutkich stworzonek. Sorry, ale ja tego nie kupuję.
Podsumowanie
Plusy:
+ genialny Mark Hamill
+ muzyka
+ efekty specjalne
+ scenografia
+ dobra rozrywka
+ kreacja Benicio Del Toro i Laury Dern
+ kilka niesztampowych rozwiązań fabularnych
+ nieirytujący Kylo Ren
Minusy:
- zmarnowany potencjał
- powtarzalność schematów
- parę nielogicznych scen
- przesyt słodkich stworzonek
- nadmiar komicznych sytuacji
Dodaj komentarz
11 komentarzy do "Kosmiczna mieszanka uczuć, czyli recenzja filmu Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi"
Fakt, fabuła ma pewne dziury. Poprowadzona jest ciekawie, z wieloma kluczowymi momentami i to jest wielkim plusem tego filmu. Relacje między postaciami i samo pogłębienie charakterów bohaterów wyszło świetnie. Trochę załujemy zmarnowanego potencjału Snooke’a. To, co działo się między Rey a Kylo to jeden z lepszych elementów tego filmu. Ogólnie jesteśmy zadowoleni, jednak do perfekcji wiele zabrakło 😉
Przyznam, że motyw Rey i Kylo troszkę mnie… zaskoczył. Nie mówię, że to było złe, ale wydawało mi się ciut naciągane. 🙂 Cóż, każdy ma prawo do wyrażania własnych opinii. 🙂 A do perfekcji zawsze będzie wiele brakować, bo każdy ma jej własną definicję. 🙂
O tak! To co się działo między Rey i Kylo było najlepszym elementem filmu! Na dodatek to, co się między nimi stało sprawiło, że mało nie straciłam zębów, jak mi szczęka grzmotnęła o podłogę, bo nie tego się spodziewałam! Za to duży plus. Jasne, film miał swoje głupotki, ale nie psuły mi one odbioru jakoś bardzo :D.
Ciekawa teoria, choć wydaje mi się, że nie łączą ich więzy krwi [z drugiej strony awanturniczy Han Solo mógł trochę poszaleć na różnych planetach albo pod nieobecność męża, Leia wdała się w romans na jakiejś egzotycznej planecie, i żeby ukryć owoc swojej słabości, wysłała dziecię na Jakku.] xD
Prędzej Moc ma jakieś plany wobec tej dwójki 🙂 Pożyjemy, zobaczymy 🙂
Wydaje mi się, że gdyby autor recenzji użył tego samego standardu oceniania przy recenzowaniu Powrotu Jedi to VI epizod również wyszedłby 6/10.
Absolutnie nie! 🙂 Po pierwsze – Powrót Jedi nie był żadną kalką, co już samo w sobie jest mocnym argumentem 🙂 Po drugie i ostatnie – w klasycznej “trójeczce” fabuła została zgrabnie poprowadzona, w miarę liniowo, nie było chaosu oraz wątków nic nie wnoszących do historii. W przypadku Last Jedi, tego brakowało. No i po prostu nie mogę wydrzeć z pamięci sceny Lei w przestrzeni kosmicznej… No po prostu nie… 🙁
DARTH VADER JEST OJCEM LUKE’A
A Yoda mieszka na bagnach, niczym znany czeski Jożin.