Recenzja gry Need For Speed Most Wanted

Automatycznie zapisany szkic

Dlaczego Need For Speed Most Wanted to najlepsza część z serii Need For Speed?
Po pierwsze w tej grze pojawiły się wspaniałe modele samochodów, takie jak np. Porsche Carrera GT, Lamborghini Gallardo oraz wiele innych drogich aut. Wspaniale było prowadzić owe Lambo w świecie gry. Wyobraźcie to sobie: Siedzicie w ciemnym pokoju, przed wami ogromny ekran i nie mniejsze głośniki, na ekranie odpalona gra. Dźwięki silników samochodów ustawione na maxa, muzyka na zero. Ruszacie i słyszycie narastające obroty silnika żółtego Gallardo. Wóz wije się, buksując kołami i brzmi jak pszczoła rozmiarów niedźwiedzia polarnego. Pokonujecie kolejne zakręty, długie proste. W końcu zaczyna gonić was policja, na początku w słabym Fordzie Crown Victoria. Dochodzicie do poziomu piątego, gdzie kroku dotrzymują już wam federalne Corvette C6. Kiedy grałem w tę grę pierwszy raz, mając 12 lat, czułem się jakbym prowadził prawdziwy wóz sportowy. Było tak jakbym siedział za jego kierownicą, dotykał skórzanych paneli, zmieniał biegi łopatkami za kierownicą i czuł za plecami pulsujące serce bolidu – 510-konne V8.
Następną rzeczą jaka mnie zachwyciła to fabuła. Groźny sierżant Cross, który wówczas wywoływał u mnie niemałe uczucie zastraszenia był jedną z najbardziej wyraźnych postaci. Głupkowaty Razor, w którego stronę leciały najokropniejsze epitety, jakie mógł wymyślić 12-letni chłopiec. W końcu piękna Mia, ku mojej uciesze, zawsze ubrana w skąpą bluzeczkę i krótką spódniczkę. Masa innych postaci, które ubarwiały całą historię. Sam fakt tego, że w grze grali prawdziwi aktorzy, a scenki miały formę filmową był niesamowicie zadowalający. To była ogromna rewolucja w porównaniu do NFS Underground 2 i jego komiksowej formy przedstawienia fabuły. Świetne ujęcia naszego BMW M3 E46 i innych wozów sprawiały, że nie mogłem się doczekać kolejnych cut-scenek. Najbardziej podobały mi się ostatnia i przedostatnia podczas ostatecznego pojedynku z naszym “kochanym” Razorem.
Czarna lista to coś co dodatkowo podkręcało temperaturę w pokoju. Pokonywanie kolejnych kierowców sprawiało satysfakcję nie do opisania. Jeszcze kiedy udało nam się wygrać czyjś wóz, wtedy dopiero była radość, co? Czasem grę włączałem tylko po to, by posłuchać silnika i przejechać się Mitsubishi Lancer Evo VIII, którego wygrałem od kierowcy imieniem Earl. Swoją drogą był pomalowany w nieziemskim stylu. Uwielbiałem to auto.
Gra stwarzała masę możliwości. Jeżdżenie po całym mieście, rozjeżdżanie wózków golfowych, jazda po trawie, ziemi, rozmaite skoki w centrum, długaśna autostrada służąca do bicia rekordów prędkości. Zwłaszcza w Porsche Carrera GT, wyjącym niczym Formuła 1. Można się było zakochać w tym wozie. Wszystko to sprawiało, że ścigałka była niesamowicie grywalna. A kto nie lubił oglądać latających radiowozów na ekranie, niech podniesie rękę. To była jedna z lepszych rzeczy, patrzeć jak kolejne ciężkie SUV-y lądują na dachu. A gdy udało się zmiażdzyć pojazd samego sierżanta Crossa – coś niebywałego!
Podsumowując, owy Need For Speed dostarczał ogromnych emocji. Takich, o których wspomniałem wyżej i wielu innych. Bo na jakiś czas można było usiąść w fotelu egzotycznego, drogiego auta i go poprowadzić. A przynajmniej tak się czuć. Dlatego ta część podobała mi się najbardziej. Żadna następna nie przyciągnęła tyle mojej uwagi. Czy najnowsza odsłona to zmieni? Jestem ciekaw.

Ewolucja konsol dla graczy
Jaki głośnik do komputera sprawdzi się najlepiej?
Imperium Zuckerberga, czyli czym zarządza twórca Facebooka?

Dodaj komentarz